Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Soul. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Soul. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 18 października 2010

To był koncert! Poluzjanci w Szczecinie.

W sobotę w szczecińskim klubie „Patio” odbył się koncert zespołu Poluzjanci. Panowie ostatni koncert zagrali w Szczecinie pięć lat temu, jak tym razem wypadli? Nie wiem, nie byłem na ich występie przed pięcioma laty. Mogę tylko napisać jak było tym razem...

Impreza była zapowiadana na godzinę 21:00, obstawiałem, że koncert rozpocznie się około godziny 22:00; jednak muzycy pojawili się na scenie dopiero po godzinie 23… Już przed 9PM ludzie tłumnie szturmowali front klubu z obawy o brak miejsc. Klub jest dość mały – obawy jak najbardziej uzasadnione; mimo to chyba wszyscy fani żądni muzyki Poluzjantów mogli uczestniczyć w koncercie. Miejsca nie zabrakło aczkolwiek było dość ciasno.

poniedziałek, 6 września 2010

Sprawy bieżące

Rzecz straszna się stała! Otóż zgodnie z tym co mówi Zkibwoy w wywiadzie przeprowadzonym dla popkiller.pl – długo zapowiadany i jeszcze dłużej wyczekiwany album Brudnych Serc, nie ukaże się! Wielka strata dla polskiej społeczności rapowej, bowiem duet Zkibwoy & Smarki potrafił zaskakiwać błyskotliwymi linijkami, świetnymi follow-up’ami a przede wszystkim przyciągał luzem jaki wręcz od nich emanował. Cóż, trudno; należy wierzyć jedynie, że panowie nie odwieszą mikrofonów na przysłowiowe haki. Zapraszam wszystkich do zapoznania się z całością wywiadu na łamach popkiller.pl.


Sprawa druga to zapowiadany wcześniej „Festiwal Ciechowskiego”. Minął już od niego tydzień a ja nic nie wspomniałem na jego temat, prawda jest taka, że wciąż czekam na zdjęcia. Chciałem nieco relację z ów festiwalu nimi przyozdobić. No ale do sedna. Jak pisałem wcześniej zakwalifikowaliśmy się z Ace’m i Bertem do finałowego koncertu. Konkurs polegał na zaprezentowaniu dwóch utworów z repertuaru zespołu „Republika” (oczywiście w swojej interpretacji). Wystąpiliśmy w składzie: Bert – rap, Matej – produkcja, DJ Ace – skrecze, Stary – śpiew. Będę nieskromny i pochwalę się, że udało nam się zdobyć nagrodę specjalną starosty. Sukces niby mały a jednak niezwykle cieszy, byliśmy jedyną rapową grupą na ów festiwalu i widać; nie wypadliśmy najgorzej a i sam rap w oczach ludzi którzy nie spodziewali się tego typu muzyki – zyskał. Fajnie. Jeden z numerów który zagraliśmy na festiwalu niedługo wrzucę do odsłuchu/pobrania.

Zachęcam do obejrzenia wideo relacji z tegorocznej edycji festiwalu, pod tym adresem (ostatni zespół to my, no ale to po rapującym koledze łatwo poznać).

Przypominam również, że niedługo premiera nowego albumu grupy The Foreign Exchange. Panowie postanowili nieco zaostrzyć apetyty na swoją najnowszą płytę i zaprezentowali pierwszy singiel promujący “Authenticity”. Nicolay numer wyprodukował a Phonte zaśpiewał i zarapował – wszystko jak zwykle z wyczuciem. Poniżej odsłuch singla, The Foreign Exchange - “Maybe She’ll Dream Of Me”. Tutaj znajdziesz recenzję ich ostatniej płyty.


Jeżeli chodzi o sprawy czysto organizacyjne to – założyłem konto na Facebook mające na celu zrzeszyć czytelników bloga „Winylove”. Będę nań informował o nowych wpisach a także i właściwie przede wszystkim – o dobrej muzyce. Zachęcam do klikania w ikonkę „Lubię” po lewej stronie bloga i zapraszam na oficjalny profil Facebook

piątek, 20 sierpnia 2010

2010, obudź się!

Rok 2010. Marazm i nuda, – jeżeli chodzi o muzykę. No dobra może nie licząc kilku albumów, które mogę wymienić (niestety) na palcach jednej ręki. Jako, że dawno minął jego półmetek, to można wskazywać powoli faworytów do albumów „TOP 2010”. Ja chcę się jednak skupić na tym, co jeszcze w tym roku ma się ukazać; a poza tym podsumowania zawsze kiepsko mi wychodzą.

To tak; 21.09 - nowy album Roots’ów nagrany na spółę z panem Johnem Legend’em. Spodziewam się ultra muzycznego uderzenia. Ostatni album Roots’ów (w sumie jeszcze ciepły) jest bardzo dobry, aczkolwiek dość surowy. Tutaj spodziewam się nieco bardziej soulowych klimatów. Głos Legend’a po tej płycie będzie legendarny – zobaczycie! Zachęcam do sprawdzenia singla „Wake Up” z gościnnym udziałem Melani Fiony i Common’a. Ogień piekielny!

Dalej mamy The Foreign Exchange, którzy zapowiedzieli się z nowym krążkiem zatytułowanym “Authenticity”. Premiera już 12.10. Ostatni album owej grupy został bardzo dobrze przyjęty, a ja sam pokusiłem się o recenzję owego dzieła. Nie znam więcej szczegółów, pozostaje czekać. Mam nadzieję, że “Authenticity” będzie dostępne w Polsce w wersji winylowej.

Kolejna bomba to solo Evidence’a. “Cats & Dogs” ma ukazać się… w tym roku, nic więcej nie wiadomo. Niedawno ukazał się singlowy klip promujący nową płytę. Teledysk zrealizowany małym nakładem, oparty na prostym pomyśle. W sumie ciężko nazwać go nawet teledyskiem. To bardziej wizualizacja do rapu pana rapera. Oczekiwania do albumu mam dość duże zważywszy na to, iż ostatni był fenomenalny. Spodziewam się dobrego rapu od Mr Slow Flow.

Z muzyki na którą czekam to chyba wszystko. W Polsce chyba nic w tym roku nie przebije już Leszka i Returners’ów. Chyba, że płytę wyda ulubiony polski raper twojego ulubionego polskiego rapera, czyli Łona. Wyda? Wypada, żeby wydał. Wg czasu szczecińskiego, powinien wydać pod koniec tego roku. Jak będzie, zobaczymy.

poniedziałek, 12 lipca 2010

Wakacyjne rytmy

Za oknem skwar, maksymalny upał. Jest tak gorąco u mnie w pokoju, że się boje o winyle; żeby w jakiś sposób nie uległy odkształceniu. Mieliśmy długą, mroźną zimę, bardzo mokrą wiosnę a teraz mega upalne lato. Zeszłoroczne lato było niejakie, deszczowe – zbyt ponure jak na okres wakacyjny.

Rokrocznie sezon letni kojarzy mi się z jakimiś płytami, na które mnie „nachodzi” podczas właśnie wakacji i tak w zeszłym roku były to: „Lavorama” (Ortega Cartel), „Powrócifszy” (Warszafski Deszcz) i „Electric Relaxation vol. 2” (Daniel Drumz). Te trzy albumy nieustannie towarzyszyły mi podczas wakacji 2009 a obecnie są ich symbolem pozwalającym przenieść się do tego radosnego okresu – a dodam, że zeszłoroczne wakacje były wyjątkowo udane!

Jakie płyty typuję na moje osobiste „letniaki” 2010? Na pewno Hocus Pocus i ich rewelacyjne „16 Pieces”; ale także cała dyskografia francuskiej grupy, którą stosunkowo niedawno odkryłem. Świetna energia, choć tekstów zupełnie nie rozumiem to w jakiś sposób muzyka HP nastraja mnie pozytywnie. Kolejna pozycja to niedawno wydany wspólny album Eldo i Returners’ów. Przyznam, że przed premierą bałem się jak Eldoka ujarzmi energiczne bity z których duet producencko – dj’ski jest znany. Na szczęście Leszek wyszedł z tego „obronną ręką”, mało tego; wyszło mu to na dobre, rapuje o wiele energiczniej niż chociażby na „Eternii” czy „27”, które klimatycznie zbliżone są do „Zapisków 1001 nocy”. Najbardziej letnie numery to: „Jam” i „Moje...”. Album ponoć ukaże się także w wersji winylowej. Trzecim tytułem który typuję jest „Druga płyta” którą już w lutym zaprezentował nam zespół „Poluzjanci”. Album nieco spokojniejszy, wyśmienity na wieczorny chillout po ciężkim, upalnym dniu.

piątek, 18 grudnia 2009

Tak to słyszę #3 [The Foreign Exchange - Leave It All Behind]




The Foreign Exchange - jest to zespół, którego trzon stanowią Phonte Coleman – znany z amerykańskiej grupy „Little Brother” oraz holenderski producent Nicolay. Panowie nawiązali współpracę za pośrednictwem Internetu a podczas prac nad pierwszą płytą artyści nie spotkali się osobiście ani razu. Phonte i Nicolay wymieniali się trackami za pośrednictwem Globalnej sieci - stąd też wzięła się nazwa zespołu, która w dosłownym tłumaczeniu oznacza „wymiana zagraniczna”. Duet tworzy muzykę, która jest swoistą mieszanką rapu, soulu a także R’N’B. Jednym słowem – czarno. To tyle tytułem wstępu... W 2008 roku zespół wydał album zatytułowany „Leave It All Behind”, który ukazał się ich własnym sumptem i to do tego na winylku! Placek numerowany (posiadam płytę o numerze 0375). Całość opakowana w iście królewski sposób, którego nie powstydziłby się nawet najbardziej prestiżowy label. Okładka jest wykonana z grubego kartonu (aż do przesady), a całość jest rozkładana. Wewnątrz znajdują się teksty poszczególnych utworów oraz informacje dotyczące produkcji.

Na „Leave It All Behind” składa się trzynaście kawałków z czego dwa to remixy. Całość wyprodukowana przez Nicolay’a oraz „wyśpiewana” przez Phonte – tym razem panowie wspomogli się trzema zdolnymi wokalistkami: Darien Brockington, Yahzarah oraz Musinah. Przez co płyta niewątpliwie zyskała na melodyjności – nie mającej na szczęście nic wspólnego z jakimkolwiek kiczem. Jest to jeden z tych albumów, w którym słychać koncepcję i zamysł; album którego trzeba słuchać od początku do końca.
Płyta od strony muzycznej prezentuje się wyśmienicie, ciężko jest się do czegokolwiek przyczepić. Vibe który bije z podkładów wysmażonych przez pana Nicolay’a jest wręcz powalający. Choć po pierwszym przesłuchaniu odniosłem wrażenie, że poszczególne bity są aż nazbyt podobne i wręcz się zlewają, to po dalszym katowaniu LIAB – w zupełności zmieniłem zdanie. Występuje tutaj duża różnorodność muzyczna, oscylująca między wcześniej wymienionymi gatunkami – z tą różnicą, że na tej płycie odnajdziemy również elementy chill out’u. Nie są to typowe samplowane podkłady, większość partii jest zagrana. Bębny są delikatne, zrobione ze smakiem, niebanalne. W większości numery po prostu leniwie płyną – za wyjątkiem „If This Is Love” – gdzie perkusja jest nieco bardziej „szalona”. Dobrze spisali się również Nicky Buckingham oraz Muhsinah – którzy odpowiadają za remixy.

Phonte pokazał się na LIAB bardziej jako wokalista ani jeżeli raper. Większość numerów jest śpiewana - co wychodzi artyście całkiem dobrze. Potrafi zwinnie operować swoim głosem oraz wyciągać całkiem wysokie dźwięki; mimo, że całkiem dobrze radzi sobie on jako śpiewak, to zaproszenie wokalistek było bardzo dobrym pomysłem. Nadało to nieco polotu dziełu i niewątpliwie „ociepliło klimat” krążka. Jedyny kawałek, w którym Phonte pokazuje się bardziej jako raper to chyba „Something To Behold”. Artysta porusza tematy dotyczące osobistej sfery życia, stosunków międzyludzkich; przede wszystkim damsko-męskich. Jest bardzo miło i sympatycznie.

Jest to doskonały album do wieczornego odsłuchu, po ciężkim „zabieganym” dniu. Pozwala on oderwać się od rzeczywistości. Zwolnić, odpłynąć. Dobra płyta mająca swój klimat obok którego każdy wrażliwy słuchacz nie przejdzie obojętnie. Konserwatywni fani rapu zawiodą się, ponieważ – jak już wspominałem – samego rapu jest tutaj niewiele. Warto wspomnieć również, że „Leave It All Behind” w wersji CD jest wzbogacona o krążek zawierający same instrumentale – co jest dodatkowym atutem. Pozwala to na dostrzeżenie muzycznego geniuszu producenta. Polecam każdemu kto ma uszy i potrafi dostrzec „to coś”- co ciężko opisać słowami. Niżej jeden z klipów promujących album.




Nie byłbym oczywiście sobą, gdybym się nie pochwalił swoimi najnowszymi nabytkami. To tak:
„Pyskaty – Pysk w pysk” [CD]



„Mr Krime – Krime Story” [CD]
„Małpa – Kilka numerów o czymś” [CD]
„Bisz/Kosa – Idąc na żywioł EP” [CD]
„BiszOerKey – BalladyHymnyHity” [CD]
„Evidence – Layover EP” [LP]
„Święty – Tu wolno palić [LP]
„Kaliber44 – W 63 minuty dookoła świata” [MC]
„Wzgórze Ya-Pa 3 - Wzgórze Ya-Pa 3” [MC].


piątek, 9 października 2009

Tak to słyszę #2 [Mayer Hawthorne - "A Strange Arrangement"]

A Strange Arrangement” - to tytuł solowego debiutu Mayer’a Hawthorne’a. Ale zaraz. Kto to ten Mayer? Mayer to bezapelacyjnie jedno z największych muzycznych odkryć tego roku! Tak można zacząć i skończyć wywód na temat jego osoby. Hawthorne jest amerykańskim muzykiem, gra na różnych instrumentach od paru ładnych lat. Podobno nigdy nie myślał o karierze „solowego śpiewaka”. Życie lubi zaskakiwać, bo oto ten sprawny „grajek” wydaje niemal całkowicie skomponowany przez siebie album i - co więcej – album ten staje się fenomenem na światową skalę. A Strange Arrangement to płyta o której można powiedzieć wiele. To muzyczny twór oscylujący wokół klasycznego Soulu. SA brzmi jakby była nagrana 30 lat temu (doskonałym przykładem może być chociażby „Let Me Know”), ale z zachowaniem dzisiejszych standardów.

Muzycznie jest bardzo przyjemnie, lekko, „ciepło”. Bity okraszone często energicznymi break’ami perkusyjnymi nie pozwalają zapomnieć o tym iż Pan Mayer jest mocno związany ze światem rapowym. Stricte rapowa jest w końcu wytwórnia w której wydane zostało jego solo. Stones Throw, chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. To marka sama w sobie. O jakość wydawnictw ST nie trzeba się martwić – artyści przez nich sygnowani to „pewniacy”. Tak było tym razem. Mayer zawojował świat i to bez większej promocji (z tego co zaobserwowałem).

Wracając do muzyki. Na "A Strange Arrangement"; Mayer to producent i wokalista. Muzyka jest spójna, bardzo klimatyczna a przede wszystkim chwytająca za serce (co wrażliwsze jednostki). Nie znajdziemy tutaj elektroniki, podkłady są bardzo klasyczne. Dużo partii jest dogrywanych (o czym można się przekonać czytając „credit’s” z tyłu okładki), jednak znajdziemy tutaj też całkiem sporo sampli. Jest skocznie, jest też i nieco wolniej, jednak zawsze bardzo klimatycznie i z niezwykłym wyczuciem. Ciężko mi wskazać faworyta - każdy podkład jest inny i na swój sposób bardzo dobry.

Tekstowo. Mayer mówi o miłości. Jednak nie jest to banalne śpiewanie w stylu „radiowa toplista, plastik i silikon”, tylko śpiewanie w pełnym tego słowa znaczeniu. Słowo „miłość” tyczy się tutaj różnych sfer życia, i często jest opisane w dość satyryczny sposób, momentami może nawet prosty, ale zawsze szczery i pozytywny. Jedenaście z pośród dwunastu numerów zostało napisane przez Hawthorne’a. Jeden track to cover. Mowa tu o „Maybe So, Maybe No”, do którego - swoją droga - powstał klip. Podobnie jak w sferze muzycznej tak i tekstowej ciężko mi wskazać faworyta tracklisty. Jest to tak specyficzny album, że należy go słuchać od początku do końca, wyszczególnianie pojedynczego numeru byłoby profanacją tego dzieła.

Grzechem byłoby nie wspomnieć o wydaniu "A Strange Arragement"! Sam posiadam jedynie winylową wersję, dlatego odniosę się jedynie do takowej. Album został wydany w grubym kartonowym pudełku, a na samej okładce widoczne są tłoczenia przypominające strukturę „skóry krokodyla”. Mała rzecz a cieszy. To nie wszystko! Można było również kupić singiel wytłoczony na 7” winylu w kształcie serca! Piękny gadżet, czuję dumę gdy spoglądam na swoją półkę z płytami hehe. Warto nadmienić iż do każdego egzemplarza „Strange Arrangement” dorzucany jest 4ro calowy winylek - wosk wielkości płyty kompaktowej. Podobno starsze gramofony mają problem z odtwarzaniem płyt o tak małych wymiarach.

Reasumując. Jestem psycho-fanem tego wydawnictwa i zdaję sobie sprawę iż moja recenzja nie jest obiektywna. Jest to jedna z najlepszych płyt jaką słyszałem w życiu i ścisła czołówka współczesnego Soulu. Stones Throw zapowiedziało już „zielony winyl” na którym znajdą się remixy tracków pochodzących z debiutu Mayera. Pozostaje czekać. Na zakończenie zachęcam wszystkich do sprawdzenia „seta” który został skompletowany przez Mayera. Hawthorne to również DJ.

czwartek, 17 września 2009

BLOW!

Od kilku dni w Internecie hula klip promujący debiutancki album „Blow”. Blow to zespół którego trzon stanowi piękna wokalistka „Flow” oraz producent „Święty”. Przyznam się, że uwielbiam głos Pani Flow, i bardzo cenie muzykę Świętego, dlatego też bacznie obserwuję wszelkie doniesienia związane z ich debiutanckim krążkiem. Płyta wyjdzie nakładem niedawno powstałego labetu „Alkopoligamia”. A tak pisze sam wydawca o nadchodzącej produkcji:
Blow cały czas pracują nad płytą i, jak pokazują pierwszy oraz drugi singiel - "Co robić, co" będzie to duże wydarzenie dla wszystkich, którzy lubią dobrze skrojone piosenki, ale nie trawią banału z "lyst przebojów".

sobota, 12 września 2009

Tak to słyszę. #1 [KERO-ONE "Early Believers"]

Jak pisałem wcześniej; stałem się szczęśliwym posiadaczem najnowszego dzieła pana znanego jako „KERO-ONE”. „Early Believers” – bo tak nazywa się jego najnowsze LP, to jego drugi solowy album, wydany 3 lata po oficjalnym debiucie. Gościnnie na albumie pojawią się takie osobistości jak Ohmega Watts czy też Ben Westbeech. Na „Early Believers” natchnąłem się stosunkowo niedawno. Usłyszałem singlowy kawałek „Keep Pushin’” który oczarował mnie swoją lekkością, i choć płyta miała premierę już w kwietniu tego roku, to dopiero teraz miałem przyjemność w całości ją usłyszeć.

Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że będzie to moja pierwsza recenzja, która otworzy nowy cykl w którym postaram się pisać o płytach, które zrobiły na mnie jakieś wrażenie (pozytywne lub negatywne). Ważna zasada: będą to jedynie albumy które znajdują się w mojej płytotece (ahh jak to dumnie brzmi!), także nie koniecznie będą to „gorące nowości”. Kolejna zasada: nie będę wystawiał żadnych jakoś wyskalowanych ocen. Postaram się pisać wyłącznie o płytach które mam w formie mierzonej w calach - czyli na winylu. To chyba tyle w gwoli wstępu.

KERO-ONE to DJ, producent i raper w jednej osobie. Mogłoby się wydawać; stosując popularna maksymę: „jak coś jest do wszystkiego to jest do niczego”. Nie w tym przypadku. KERO, na „Early Believers” jawi się przede wszystkim jako producent i raper, jest autorem aż 10 spośród 12 podkładów.

Muzycznie EB to twór wyważony, niezwykle wysmakowany. Znajdziemy tutaj mocne samplowane bity jak „Welcome To The Bay”, „This Life Ain’t Mine” czy komponowane od podstaw - jak wcześniej wspomniane „Kepp Pushin’”. Bity choć nie są jakimiś banger’ami to kiwają głową. Strasznie ucieszyła mnie obecność licznych break’ów perkusyjnych które nawiązują do klasycznych podkładów. Przeważającym instrumentem jest tutaj gitara, która jest wszechobecna, i to ona w głównej mierze dodaje polotu i lekkości. Choć sam nie jestem zwolennikiem gitar, to przyznam, że tutaj brzmią bardzo przekonująco. Jak już pisałem; muzyka jest lekka, energiczna, ale nie brak też momentów z mocniejszym uderzeniem jak chociażby genialny podkład w „Lets Just Be Friends”. Brzmienie EB jest „ciepłe”, i to jest także potężna zaletą tego albumu, ponieważ przy innym masteringu płyta mogłaby nie mieć takiej głębi jaką de facto ma.

Rap. Choć KERO-ONE nie zabija swoim flow, to płynie. Płynie w swoim tempie, luźno, to czuć i (co ważne) ten luz udziela się słuchaczowi. Na tę chwilę jest to rap jaki najbardziej cenie w dzisiejszym świecie raperów którzy poza „techniką” i „morderczym flow” nie widzą nic. Raper porusza tematy różne i mogłoby się wydawać banalne, jednak dotyczące każdego. Mamy tu trochę o przyjaźni, o muzyce, o miłości, przyszłości, życiu i przeznaczeniu. Wszystko opowiedziane energicznie bez przerw na „zamułę”. Goście również świetnie się spisali, pięknie uzupełniając materiał.

„Early Believers” to album spójny, łączący nowoczesną aczkolwiek delikatną elektronikę z klasycznymi samplami czy też całymi loopami perkusyjnymi, które podkreślają hip-hop’owy charakter produkcji. Muzyka wręcz „pulsuje” nie pozwalając słuchaczowi na nudę. EB to jedna z tych płyt, którą najlepiej słucha się latem, jednak i na jesień jest to świetna pozycja, rzucająca nieco słońca podczas ponurych, pochmurnych dni. Minusy? Ciężko jest mi się dopatrzeć, na siłę nie będę wymyślał. Serdecznie polecam wszystkim fanom dobrej muzyki – płyta dla każdego kto ceni dobre brzmienie. Niżej prezentuję teledysk do „Keep Pushin’”.

środa, 2 września 2009

Gorący Wrzesień!

Uff. 9.09.09 to magiczna data, i nie chodzi o nagromadzenie dziewiątek. To dzień w którym odbędzie się kilka premier płytowych, między innymi „Onar – Jeden Na Milion”, długo oczekiwany legalny debiut Tetrisa ("Dwuznacznie") a także album chyba nikomu nie znanemu bliżej Mayer Hawthorne. Pan Mayer to muzyk amerykańskiego pochodzenia, który wydaje właśnie swój album w bardzo cenionej i prestiżowej wytwórni „Stones Throw”. Ale dlaczego o nim w ogóle wspominam? Ponieważ jego album będzie dostępny w naszym kraju za pośrednictwem Asfalt Shop’u! „A Strange Arrangment” – bo taki tytuł nosi opisywana produkcja będzie dostępna w wersji winylowej! Jak na razie w asfaltowym sklepie możemy nabyć dwa single promujące album ("Just Ain't Gonna Work Out", "Maybe So, Maybe No") które zrobiły na mnie duże wrażenie. Oczywiście obydwa single występują na winylu, z czego jeden w bardzo oryginalnej formie! W jakiej? Sprawdźcie sami. Niżej zamieszczam dwa klipy promujące płytę.

Wracając do naszych rodzimych muzyków - jeżeli chodzi o Onara, to nie spodziewam się wiele (sama tracklista już mnie odpycha), co do Teta, to jestem ciekaw, choć nie liczę na bombę (mam nadzieję, że się mylę). Mayer? Najbardziej liczę na ten tytuł. Na pewno kupię! Warto dodać iż dzień wcześniej (8.09.09) premierę ma drugie solo Numera („Ludzie, Maszyny, Słowa") a już 10.09 premiera dosyć niespodziewanego „NOTE2” autorstwa Tedego. Pytanie, czy daty premier solowych albumów panów z WFD są celowo zaplanowane przed i po premierze płyty Onara? Ciężko powiedzieć. Jedno jest pewne - Wrzesień będzie gorący!