Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Z dystansem. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Z dystansem. Pokaż wszystkie posty

piątek, 21 stycznia 2011

Parada dup i cycków

Nie lubię większości stacji radiowych, baa; praktycznie w ogóle nie korzystam z odbiornika radiowego. Nie słucham radia z wiadomych powodów. Bo czego tam słuchać? Noo czasami trafi się jakiś ciekawy program publicystyczny. Muzyka? To wymarły gatunek, mający niewiele wspólnego z przeciętną, ogólnopolską stacją radiową.Oczywiście są wyjątki, ale one tylko potwierdzają regułę.

piątek, 23 lipca 2010

"Kwestia gustu" - czyli czym jest gust muzyczny?

Na wstępie chciałbym zaznaczyć iż poniższy tekst jest oparty o moje osobiste doświadczenia i niewątpliwie posiada subiektywny wydźwięk.

Każdy człowiek, niezależnie od płci, pochodzenia, wykształcenia czy majętności posiada jakiekolwiek, chociażby najmniejsze preferencje muzyczne. Jedni lubują się w mocnych, elektrycznych rytmach, inni cenią spokojne brzmienie a jeszcze inni oczekują od muzyki urzekającego przekazu. Jednak skąd bierze się tak zwany „gust muzyczny” i czymże on jest? Jasne, wiem „o gustach się nie dyskutuje”, dlatego też chciałbym skupić się na jego istocie, na tym co wpływa na indywidualne postrzeganie muzyki, w jaki sposób wyrabiamy sobie zdanie na temat tego czego słuchamy i czym to dla nas jest.

Istnieje pewna teoria mówiąca o tym, że pierwsze dźwięki dobiegają do nas jeszcze przed naszym przyjściem na świat a dokładniej kilka miesięcy przed narodzeniem. Nie wiem ile jest w tym prawdy i czy faktycznie przez „brzuch mamy” coś słychać, ale ja osobiście jestem zwolennikiem tej teorii. To tak samo jak z rozmawianiem czy puszczaniem muzyki roślinom. Ponoć gdy mówimy do nich, czy raczymy muzyką - one odwdzięczają nam się dorodniejszymi owocami. Wracając do tematu – nasz gust zaczyna kształtować się już w czasie naszego dzieciństwa a największy wpływ na jego wczesną formę mają oczywiście rodzice i najbliżsi, na których już wykształcone gusta jesteśmy najzwyczajniej skazani. W pierwszych latach naszego życia musimy słuchać tego czego słucha np. nasza mama  - skutkuje to tym, że albo w przyszłości pokochamy te nagrania albo je znienawidzimy. Ja po prostu mam sentyment do kawałków które serwowała mi DJ mama, choć nie były to jakieś wyszukane numery. No dobra, jako małe szkraby nie myślimy o tym, że są inne gatunki muzyczne albo, że coś jest słabe czy dobre, z dwóch oczywistych powodów – po pierwsze - nie mamy jako takiego odniesienia a po drugie – po prostu nas to nie obchodzi – i słusznie! Gdy byłem mały to ważniejsze było ratowanie świata a jedyna muzyka jaka mi towarzyszyła to ta ośmiobitowa generowana przez gry TV.

Mamy powiedzmy 11 lat. Z pierwszej fazy naszego dzieciństwa pamiętamy Super Mario Bros i szlagiery typu „Coco Jambo” (myślę, że moje pokolenie tak bynajmniej ma). Pojawiają się szkolne znajomości, świadome znajomości. Nasza świadomość ogólnie zalicza progres i zaczynamy słuchać muzyki, w opozycji do zwyczajnego „słyszenia muzyki”, które to obchodzi się bez echa. Gdy tylko uwolniliśmy się z pod jarzma rytmów narzucanych nam przez rodziców, wpadamy w sidła naszych pierwszych kolegów i koleżanek. To okres gdy najbardziej jesteśmy podatni wszelkim modom, trendom i towarzystwu. Słuchamy takiej muzyki, jakiej słuchają nasi kumple, bo jest „kul”. Ja miałem na tyle pecha, że moja świadomość muzyczna musiała dojrzewać podczas gdy największe sukcesy święciła Britney Spears czy Ricky Martin. Miałem też to szczęście, że starszy brat mojego kumpla namiętnie katował pierwszy album K44, który mimo, że nie był stricte rapowym albumem, to dał jakąś alternatywę. Także w moim wypadku niewątpliwie klasyczny czynnik „starszego kolegi z sąsiedztwa” odegrał istotną rolę na drodze kształtowania upodobań muzycznych.

Dalej. Mamy tak około lat 16. Jesteśmy pełnoprawnymi nastolatkami i szargają nami skrajne emocje, słowo „bunt” to nasze hasło, którego się trzymamy niczym menel piersiówki. Jest to czas gdy jako taki pogląd muzyczny mamy wyrobiony, a przynajmniej tak tan się wydaje. To czas gdy większość z nas identyfikuje się z jakąś subkulturą a muzykę która symbolizuje wybraną subkulturę traktujemy jak religię i hymn życia. Znam to z autopsji; szerokie spodnie, mega bluzy, koszulki i ogólne „nie” dla wszystkiego co nie jest rapowane. Tutaj też byłem poddawany ciężkim próbom, ponieważ był to piękny okres dla nieformalnego nurtu jakim było niesławne „hip-hopolo”. Wciąż mają na nas wpływ nasi rówieśnicy, jednak liczymy się ze zdaniem jedynie tych, którzy słuchają „dobrej muzy”, czyli takiej jakiej my słuchamy. Namiastka pewnych preferencji muzycznych już jest, jednak nasze horyzonty są dość ograniczone. Jak już mówiłem, jesteśmy buntownikami i słuchamy muzyki, która mieści się w pewnej konwencji, nie interesują nas gatunki pokrewne, nawet jeżeli bez takowych nasza ukochana muzyka nie miałaby prawa bytu. Reasumując, to czego słuchamy czy słuchaliśmy do tej pory jest jedynie sumą tego co było nam podsuwane przez rodziców i znajomych ze szkolnej ławki. Ile w tym jest naszego osobistego poczucia estetyki? Ciężko powiedzieć, to chyba indywidualna sprawa i u każdego to inaczej wygląda.

OK. Mamy 21 lat, jesteśmy dorośli dla świata. Czy jesteśmy na tyle dojrzali by móc się uderzyć w pierś i powiedzieć dumnie: „tak, ja cenię taką i taką muzykę, na pewno i zawsze!” Myślę, że nie. Jest to taki czas gdy nie podlegamy na tyle innym by dać sobie cokolwiek wciskać, a jednocześnie potrafimy być na tyle poważni by nie zamykać się na jeden gatunek. To okres gdy jesteśmy nieco bardziej otwarci, mamy już poczucie, że słuchamy jakieś konkretnej muzyki. Mamy wyrobione zdanie na temat tejże muzyki, odniesienie, wiemy w jakiej konwencji najlepiej się czujemy - mamy swój „guścik”. Uważam, że mimo wszystko za wcześnie by mówić, że posiadamy wyrobiony, wyszlifowany gust muzyczny. Gustu „uczymy” się tak naprawdę całe życie.


Dobrze, więc wychodzi na to, że swoje pierwsze kroki; zanim staniemy się „wybornymi słuchaczami”, stawiamy z pomocą rodziców i znajomych, dopiero później „my” mamy na to jakikolwiek wpływ. Czy faktycznie możemy jeszcze jakoś wpłynąć na kreowanie swojego gustu? Tak, choć nie zawsze! Często jest tak, że mało nas obchodzi to czego słuchamy bo słuchamy „wszystkiego”. To „syndrom radiowy”, choć może bardziej syndrom „The Best Of” – czyli mamy numery które lubimy a są one zlepkiem muzyki różnej. „Syndrom radiowy” różni się tym, że pokochamy każdą piosenkę, wystarczy, że usłyszymy ją 100 razy w ciągu dnia.

Jak widać istnieje wiele czynników wpływających na to jakiej muzyki słuchamy i jak ją odbieramy, to w jaki sposób wypracujemy sobie swój styl zależy wyłącznie od nas i jest to - jak już wcześniej pisałem - kwestia indywidualna. W dążeniu do odnalezienia własnego muzycznego „ja”, istotne jest to by nie dać się zwariować i słuchać muzyki a nie gatunków. Nikt z nas nie żyje w hermetycznym świecie i zawsze ktoś będzie miał wpływ na nasz gust, jednak czy ten wpływ będzie miał wydźwięk pozytywny czy negatywny; zależy już wyłącznie od nas i być może to właśnie umiejętność przebierania w muzyce i zdolność dokonywania decyzji słusznych jest właśnie czymś co popularnie nazywa się gustem muzycznym a sam gust nie jest cechą stałą lecz skazaną na ewolucję; stąd tak ciężko sprecyzować jego jednoznaczną definicję.

sobota, 10 kwietnia 2010

Prawilny słuchacz

Temat stary jak Świat, oklepany jak auto z Niemiec - robione w Polsce, a dotyczy prawionego polskiego rap słuchacza. Właśnie przemogłem się i obejrzałem (w całości!) teledysk (?) Pejowca, klip (nie to faktycznie za duże słowo) który jest ilustracją do kolejnego dissu na Tedeusza. Nie śledzę dokładnie tego całego beefu, bo zarówno jedna jak i druga strona konfliktu mnie nie rajcuje. Dlaczego więc obejrzałem owe wideo? Otóż zachęciły mnie do tego komentarze na Youtube. "Zjada Tedego stylem", "klasa", "Peja mistrzem". Pytanie samo się nasuwa. Kim są ci ludzie? Bo nie wierzę, że jest to ten "margines" do którego ponoć Peja (i inni prawilni) kieruje swoje numery. Margines nie ma stałego dostępu do neta. Generalnie moje spostrzeżenia nie dotyczą wyłącznie jednego numeru poznańskiego rapera. Ostatnie kilka jego albumów jest po prostu oparte na tym samym schemacie (właściwie to tylko "na legalu" jest naprawdę dobrym wydawnictwem - choć może to sentyment?). To nie jest ten rap w którym się zakochałem. To jakiś prostacki bełkot frustrata w średnim wieku.

To samo tyczy się Firmy, PTP, i innych Wilków (nie liczę domorosłych składów typu Waszka G, bo to prosi już o pomstę do Nieba). Kim więc jest statystyczny prawilny odbiorca tego typu muzyki? Bo z jednej strony mamy grupę społeczną która faktycznie „reprezentuje biedę” (materialną i mentalną) a z drugiej strony (co jest całkowicie dla mnie niezrozumiałe) dzieciaki z „dobrych domów” (to chyba wszyscy ci z dostępem do neta). Tych pierwszych jestem jeszcze w stanie zrozumieć. Tych drugich zaś kompletnie nie pojmuję (to jeden z tych momentów gdy rodzice uderzają się w pierś pytając „gdzie popełniliśmy błąd?!). Błąd gdzieś nastąpił po drodze. I nie zwalajmy tutaj winy na system szkolnictwa czy wychowanie; choć to drugie w dużym stopniu wpływa na nasz światopogląd. Moim zdaniem ludzie „utożsamiający” się z tego typu rapem, to przede wszystkim dzieciaki z rodzin, gdzie nigdy nic nie brakowało a „uliczne życie” znają tylko z GTA. Uliczny rap to taka wersja demo, czegoś nielegalnego; czegoś co wzbudza ciekawość. Poza tym jest łatwy w odbierze więc ciężko się dziwić, że najczęściej słuchacze tego typu muzyki wiodą prym również w „klubach” gdzie dumnie rozbrzmiewają „manieczki”.

Uliczny rap kiedyś był kierowany wyłącznie do ludzi którzy „coś” przeżyli i którym faktycznie teksty zawarte w trackach dodawały otuchy. Umówmy się. Prawilny rap też może być dobry, choć jego poziom (w sumie to całego rapu w Polsce) leci na łeb na szyję. Nie potrafię w całości przesłuchać nawet jednego numeru z nurtu ulicznego, a teledyski przyprawiają mnie o atak śmiechu. Teksty oparte na czasownikach, kwadratowe flow (flow? to także za duże słowo) i w większości słabe bity. Nurt uliczny muzyki rapowej miał pokrzepiać ciemiężonych, dać kopa energii/motywacji. W Polsce to poszło w złą stronę i namawia on jedynie do nienawiści, nie propagując przy tym żadnych pozytywnych wartości. Jest wtórny i nie tyle co prosty co prostacki. Ile - na Boga - można nawijać jak to jest źle i, że wszyscy dookoła są źli a tylko prawilny słuchacz to dobry chłopak, „będzie dobrze, dzieciak” nie wystarczy. Jak ma być dobrze, skoro taka nawijka tylko pogrąża człowieka a przecież nie o to tu chodzi.

Ciężko więc się dziwić przeciętnemu Kowalskiemu, że ma Hip-Hop za kulturę szczeniactwa i anarchii. Patrząc na rap poprzez pryzmat kolejnego klipu Dixon37 czy Hemp Gru – nie trudno wysnuć radosne wnioski typu: „aha więc to jest ten cały hip-hop”.

poniedziałek, 6 lipca 2009

Wakacje!

Haa, wakacje można śmiało uznać za rozpoczęte. Tak! Za oknem piękna pogoda, trawnik rozrasta się na dobre (to akurat nie jest dobra nowina), i rozpoczął się sezon grillowy (czytaj: codziennie chodzę pijany). Cóż, robię nic, ale chyba mi się należy! Hmmm… ale zaraz zaraz w sumie to nie jest do końca tak, że nic nie robię – a jak już czymś się zajmuję, to jest to picie. W żadnym wypadku!
Wczoraj byłem u znajomego po winyle, w sobotę inny koleś pożyczył mi parę wosków, także jest z czego ciąć i robić dobry rap. Pierwsze efekty już widać, bo oto ja, po długiej przerwie sieknąłem bit. Bit który mogę spokojnie uznać za dobry. Głowa się buja i buzia się cieszy. Czegoż więcej potrzeba? Jeszcze nie wiem jak potoczą się dalsze losy tego bitu, noo ale na pewno nie będzie długo leżał.

Jakby tego było mało, to już w najbliższy piątek wybieram się po kolejną partię czarnych płyt. Tym razem jedziemy na Berlin. Nie znam zbyt dobrze niemieckiego, no ale liczę iż „muzyka jest językiem wszechświata”.

Warto dodać iż stałem się szczęśliwym posiadaczem wosku 7” – JuNouMi z kawałkami „Młoda Fokka” oraz „Rewolucja”. Wykonawców nie muszę chyba przytaczać. Wiadomo o kim mowa.
Jeżeli chodzi o to czego ostatnio słucham; to nie będę oryginalny, oczywiście nowa Ortega oraz nowy Drumz. Z tym, że Ortega w ciągu dnia, natomiast Pan Daniel już po zmroku hehe.

Teraz ciekawostka przyrodnicza. Otóż Dziwnówek wychodzi na przeciw oczekiwaniom rodziców i postanawia „hip-hop” zaszczepić ich pociechom. Tak tak, jedyne takie miejsce w którym tętni zajawka i na bank w tle lecą jakieś klasyki. Jesteś prawilnym hip-hopowcem? Masz dzieciaka? Sprawdź to!