Na wstępie chciałbym zaznaczyć iż poniższy tekst jest oparty o moje osobiste doświadczenia i niewątpliwie posiada subiektywny wydźwięk.
Każdy człowiek, niezależnie od płci, pochodzenia, wykształcenia czy majętności posiada jakiekolwiek, chociażby najmniejsze preferencje muzyczne. Jedni lubują się w mocnych, elektrycznych rytmach, inni cenią spokojne brzmienie a jeszcze inni oczekują od muzyki urzekającego przekazu. Jednak skąd bierze się tak zwany „gust muzyczny” i czymże on jest? Jasne, wiem „o gustach się nie dyskutuje”, dlatego też chciałbym skupić się na jego istocie, na tym co wpływa na indywidualne postrzeganie muzyki, w jaki sposób wyrabiamy sobie zdanie na temat tego czego słuchamy i czym to dla nas jest.
Istnieje pewna teoria mówiąca o tym, że pierwsze dźwięki dobiegają do nas jeszcze przed naszym przyjściem na świat a dokładniej kilka miesięcy przed narodzeniem. Nie wiem ile jest w tym prawdy i czy faktycznie przez „brzuch mamy” coś słychać, ale ja osobiście jestem zwolennikiem tej teorii. To tak samo jak z rozmawianiem czy puszczaniem muzyki roślinom. Ponoć gdy mówimy do nich, czy raczymy muzyką - one odwdzięczają nam się dorodniejszymi owocami. Wracając do tematu – nasz gust zaczyna kształtować się już w czasie naszego dzieciństwa a największy wpływ na jego wczesną formę mają oczywiście rodzice i najbliżsi, na których już wykształcone gusta jesteśmy najzwyczajniej skazani. W pierwszych latach naszego życia musimy słuchać tego czego słucha np. nasza mama - skutkuje to tym, że albo w przyszłości pokochamy te nagrania albo je znienawidzimy. Ja po prostu mam sentyment do kawałków które serwowała mi DJ mama, choć nie były to jakieś wyszukane numery. No dobra, jako małe szkraby nie myślimy o tym, że są inne gatunki muzyczne albo, że coś jest słabe czy dobre, z dwóch oczywistych powodów – po pierwsze - nie mamy jako takiego odniesienia a po drugie – po prostu nas to nie obchodzi – i słusznie! Gdy byłem mały to ważniejsze było ratowanie świata a jedyna muzyka jaka mi towarzyszyła to ta ośmiobitowa generowana przez gry TV.
Mamy powiedzmy 11 lat. Z pierwszej fazy naszego dzieciństwa pamiętamy Super Mario Bros i szlagiery typu „Coco Jambo” (myślę, że moje pokolenie tak bynajmniej ma). Pojawiają się szkolne znajomości, świadome znajomości. Nasza świadomość ogólnie zalicza progres i zaczynamy słuchać muzyki, w opozycji do zwyczajnego „słyszenia muzyki”, które to obchodzi się bez echa. Gdy tylko uwolniliśmy się z pod jarzma rytmów narzucanych nam przez rodziców, wpadamy w sidła naszych pierwszych kolegów i koleżanek. To okres gdy najbardziej jesteśmy podatni wszelkim modom, trendom i towarzystwu. Słuchamy takiej muzyki, jakiej słuchają nasi kumple, bo jest „kul”. Ja miałem na tyle pecha, że moja świadomość muzyczna musiała dojrzewać podczas gdy największe sukcesy święciła Britney Spears czy Ricky Martin. Miałem też to szczęście, że starszy brat mojego kumpla namiętnie katował pierwszy album K44, który mimo, że nie był stricte rapowym albumem, to dał jakąś alternatywę. Także w moim wypadku niewątpliwie klasyczny czynnik „starszego kolegi z sąsiedztwa” odegrał istotną rolę na drodze kształtowania upodobań muzycznych.

OK. Mamy 21 lat, jesteśmy dorośli dla świata. Czy jesteśmy na tyle dojrzali by móc się uderzyć w pierś i powiedzieć dumnie: „tak, ja cenię taką i taką muzykę, na pewno i zawsze!” Myślę, że nie. Jest to taki czas gdy nie podlegamy na tyle innym by dać sobie cokolwiek wciskać, a jednocześnie potrafimy być na tyle poważni by nie zamykać się na jeden gatunek. To okres gdy jesteśmy nieco bardziej otwarci, mamy już poczucie, że słuchamy jakieś konkretnej muzyki. Mamy wyrobione zdanie na temat tejże muzyki, odniesienie, wiemy w jakiej konwencji najlepiej się czujemy - mamy swój „guścik”. Uważam, że mimo wszystko za wcześnie by mówić, że posiadamy wyrobiony, wyszlifowany gust muzyczny. Gustu „uczymy” się tak naprawdę całe życie.
Dobrze, więc wychodzi na to, że swoje pierwsze kroki; zanim staniemy się „wybornymi słuchaczami”, stawiamy z pomocą rodziców i znajomych, dopiero później „my” mamy na to jakikolwiek wpływ. Czy faktycznie możemy jeszcze jakoś wpłynąć na kreowanie swojego gustu? Tak, choć nie zawsze! Często jest tak, że mało nas obchodzi to czego słuchamy bo słuchamy „wszystkiego”. To „syndrom radiowy”, choć może bardziej syndrom „The Best Of” – czyli mamy numery które lubimy a są one zlepkiem muzyki różnej. „Syndrom radiowy” różni się tym, że pokochamy każdą piosenkę, wystarczy, że usłyszymy ją 100 razy w ciągu dnia.
Jak widać istnieje wiele czynników wpływających na to jakiej muzyki słuchamy i jak ją odbieramy, to w jaki sposób wypracujemy sobie swój styl zależy wyłącznie od nas i jest to - jak już wcześniej pisałem - kwestia indywidualna. W dążeniu do odnalezienia własnego muzycznego „ja”, istotne jest to by nie dać się zwariować i słuchać muzyki a nie gatunków. Nikt z nas nie żyje w hermetycznym świecie i zawsze ktoś będzie miał wpływ na nasz gust, jednak czy ten wpływ będzie miał wydźwięk pozytywny czy negatywny; zależy już wyłącznie od nas i być może to właśnie umiejętność przebierania w muzyce i zdolność dokonywania decyzji słusznych jest właśnie czymś co popularnie nazywa się gustem muzycznym a sam gust nie jest cechą stałą lecz skazaną na ewolucję; stąd tak ciężko sprecyzować jego jednoznaczną definicję.
3 komentarze:
dobrze napisane. jestem ciekawy, jak to u mnie będzie, jak stuknie mi 21 lat. w każdym razie wiem, że wiek 16 lat wygląda, mimo wszystko, nieco inaczej niż u ciebie. taką sytuację przerabiałem wcześniej, z rok-półtora roku temu.
5
"myślę, że moje pokolenie tak bynajmniej ma"
To zdanie nie ma sensu. Bynajmniej to nie przynajmniej!
Mam 15 lat i mogę stwierdzić że najbardziej cenię muzykę "pop", faktycznie moja mama takiej słuchała i znajomi w podstawówce. Teraz jak słyszę muzykę w stylu "rap" (którą słuchają moi obecni znajomi) to mogę powiedzieć że wręcz jej "nienawidzę".
Prześlij komentarz