czwartek, 14 stycznia 2010

Mądry czy inteligentny?

Kolejny semestr na uczelni dobiega końca. To dla każdego studiującego osobnika, niezależnie od wyznania, koloru skóry, płci, czy nawet gustu muzycznego - niezwykle smutny okres. To czas w którym dociera do niego, że jednak wypadałoby się pouczyć. Baa! Trza się uczyć! Oczywiście uczymy się cały semestr, bo jakżeby inaczej, jednak łatwo zauważyć, że właśnie teraz tej nauki jest najwięcej. Widać to chociażby w uczelnianym sklepiku (ksero tam jest). Masa masek przewijających się tam co dzień i towary zalegające na półkach. Zalegają bo biedni studenci nie mają na jedzenie; w końcu całe swoje stypendia naukowe wydali na ksero. To takie błędne koło w sumie. Choć wątek „biedności” studenta polskiego można by poddać dyskusji. U mojego serdecznego kumpla (Paweł, pozdrawiam) w akademiku stoi niedopite whiskey. Ot burżuazja! Raczej nie prędko je dopijemy, ponieważ zaliczyliśmy (my: ja, wspomniany Paweł i równie wesoły Błażej) zajęcia z rysunku technicznego.  Dlaczego nie dopijemy? Konsultacje z wyżej wymienionego przedmiotu nam się nie przydarzą raczej, a spożywanie napojów wyskokowych i konsultacje to bardzo skorelowane czynności w naszym wypadku.
Wracając do tematu – bom zboczył... nauka, nauka i jeszcze raz nauka! Tak wesoło mija mi ten zimowy okres. Sposobów na przyswajanie wiedzy jest wiele, natomiast sposobów na wyrażanie zadowolenia bądź niezadowolenia z zaliczenia jest jeszcze więcej. Sam nie jestem wymagającym gościem, toteż wystarczy mi przysłowiowa „trója” w większości przypadków; jednak jak wiadomo – są ludzie mądrzejsi/ambitniejsi (nazwijcie to jak chcecie) i oni zasługują albo myślą, że zasługują na wyższą ocenę. Najgorsi są tacy co jakby mogli, to by sobie wytatuowali na czole słowo: zaliczyłem/zaliczyłam! Fajnie, ale czy trzeba się z tym aż tak afiszować?! Szlak mnie trafia jak jestem z jakimś przedmiotem w tzw. „czarnej dupie” a podbija do mnie ktoś tylko po to, by mi oznajmić, że: „ej Matej zaliczyłem, a ty?” – choć doskonale wie, że nie zaliczyłem i, że jestem z tego powodu (delikatnie mówiąc) niezwykle zasmucony. Często tak jest. Jeszcze gorsze są „sytuacje zbiorowe”. Na pewno każdy się z tym spotkał - przed kołem zapytany mówi, że „nic nie umie”, a po kolokwium okazuje się, że jedyne osoba pytająca nie była dostatecznie naumiana. Przykre ale prawdziwe; to przysłowiowy wyścig szczurów. Są oczywiście też ludzie mądrzy, ładni, pomocni, skromni i jeszcze raz ładni! Przykładów nie trzeba daleko szukać. Ot koleżanka z grupy Ania (pozdrawiam!). Gdyby nie ona to pewnie teraz zamiast studiować, to szukałbym „roboty” (bo praca jest po studiach – albo i nie w sumie). Jakby tego było mało to niedawno ogarnęła dla mnie stos winyli do samplingu! Ahh złota dziewczyna, taki mały skarb. Ja czuję się trochę jak pasożyt, już mi głupio prosić ją o jakąkolwiek pomoc. Bo czy ja jej kiedyś pomogłem w czymś? Nie. Dobra, bo się za bardzo wylewny robię...

Nauka, nauka, nauka -  a to dopiero cisza przed burzą! W końcu te wszystkie zaliczenia to jedynie przedsmak egzaminów sesyjnych. Jednak czy System Eliminacji Studentów to takie złe zło? Zależy. Dla ludzi mojego pokroju – nie. Po prostu mówię sobie „ty weź się nie spinaj” – jak Mes i przyjmuję wszelkie zaliczenia z nieco większym luzem. No może poza tymi z rysunku – jednak to na szczęście już przeszłość. Luz jest ważnym czynnikiem w życiu studenta i w ogóle w życiu - mowa oczywiście o normalnym pojmowaniu „luzu”. Bo (nie oszukujmy się) studia studiami a żyć trzeba. Młodość ma swoje prawa i trzeba umieć najzwyczajniej w świecie – żyć. Żal mi ludzi, którzy całe studia spędzą nad książkami, uzyskując oczywiście lepsze oceny, wyższe średnie i być może przez to lepszą pracę, ale stracą ten wspaniały etap w życiu jakim jest właśnie „studiowanie”. Młodości nie kupisz. Co będą opowiadać dzieciakom swym? „Słuchaj, jak twój tatuś był w twoim wieku to taki numer w bibliotece odwalił…” – żal. Oczywiście z drugiej strony podziwiam tychże obywateli; z ręką na sercu mówię – ja tak nie potrafię. W większości przypadków gdy ślęczę nad uczelnianą literaturą – czuję, że coś mi ucieka, coś tracę (Boże ale to głębokie). Mam tak szczególnie wtedy gdy wiem, że to co czytam nie przyda mi się za cholerę w „prawdziwym” życiu. Dużo jest takich zajęć na uczelni. Często jest ciężko a nawet beznadziejnie. Jednak cieszę się, gdy sobie pomyślę, że mam na uczelni również garstkę tych pozytywnych postaci. Wszelkie naukowe porażki wówczas są niczym. Bo każdy egzamin kiedyś da się zaliczyć, uczelnie zawsze można zmienić, pracę się znajdzie a ludzi na których można naprawdę liczyć, jest niewielu.

Szkoła, uczelnia, praca – to miejsca które mają nam pomóc dokonać przesiewu i wybrać tych najbardziej wartościowych. To jakimi jesteśmy ludźmi wobec siebie i innych – jest głównym wyznacznikiem mądrości. Wszystko w przyszłości procentuje w negatywną bądź pozytywną stronę. Nauka nauką ale - mądrym człowiek się rodzi; natomiast wiedzę książkową zawsze można przyswoić. Ot morał.

PS. Zdjęcia pochodzą z akademickiej wigilii. Stąd ten wszechobecny świąteczny nastrój.

2 komentarze:

jacek, tak zwany pisze...

Komentarz na temat oczywiście - fajna ta koszulka "jm" :D

sZulc pisze...

hahahah - studenckie życie - coś o tym wiem - masz dużo racji, ziom
pozdrawiam sZu