poniedziałek, 8 lutego 2010

Bitwa O Gryfa. Wygrał Hip-Hop.

Siema. Siedzę w domu z okazji zasłużonych (no raczej) ferii. Wspominałem o tym, że wyremontowałem pokój? Nie? To wyremontowałem. Nie sądziłem nawet, że wyjdzie mi to tak dobrze jak wyszło. Jaram się, mieszka mi się jeszcze lepiej niż się mieszkało. Nie siekam chwilowo bitów z racji braku monitora (tego co obraz z kompa wyświetla) i generalnie mam długi za winyle. Zamówiłem od kumpla 2x Badu i Antidotum producenta z Brzegu. Swoją drogą, to dobrze jest wisieć kasę. Przynajmniej ktoś o tobie gdzieś tam pamięta. Dobrze też, że owy kolega jest wyrozumiały.

Żeby nie było, że Matej pisze bez sensu, to kończę ten prolog i przechodzą do właściwych wywodów. Dnia 6.02.10 (tj. w sobotę) odbyła się szumnie zapowiadana „Bitwa O Gryfa”. Wspominałem o niej kilka postów wcześniej. Spend miał miejsce w miejscowości Tczew (k. Gdańska), w lokalu o wdzięcznej nazwie „Zebra”. Wszystko rozpoczęło się w okolicach godziny 17:30, za gramofonami stanął DJ Ace, który wcześniej rozkręcał publikę czarnymi numerami i tymi mniej czarnymi też. Jury zajęło miejsca (trzy osobowe lokalne, przepraszam ale nie pamiętam ksywek), na scenę wszedł Bert, który był prowadzącym ową bitwę. W szranki stanęło 32 zawodników (chyba). Pierwotnie zapisało się ich 26, jednak jeszcze chwilę przed rozpoczęciem walk można było zgłosić swoją kandydaturę. Wystartować mógł każdy. Ace rzucał klasyczne bity które bujały publiką a zawodników motywowały do rzucania dobrych wersów. I właśnie, czy były one takie dobre? Generalnie same eliminacje, ich poziom był niski, nikt nie zabłysnął jakoś nadzwyczajnie. Wyłoniona została najlepsza szesnastka, która i tak w sumie była średnia. Na uwagę zasługuje zwycięzca (Somal z Gdańska), który po otrzymaniu tematu „Idę na obiad” zrobił na publice duże wrażenie (gość z tych grubszych, zgrabnie obrócił całość w żart). Wyróżnić należy także chłopaka na którego wołali „Edi” (Eddie?). Dostał się on bowiem do półfinału i nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie fakt, że był on najmłodszym uczestnikiem (13 lat!). Respekt. Jak będzie trenował to za kilka lat może być o nim głośno. Podczas imprezy na scenę wdarli się dwaj beatboxerzy. A raczej „bitbokserzy” bo to co zaprezentowali było w najlepszym wypadku śmieszne. Słabo panowie, słabo. Rozjuszony tłum miał dość występów owych panów; na szczęście z odsieczą przybył okoliczny beatboxer i tym razem było grubo. Niepozorny, drobnej budowy chłop wszedł na scenę i pokazał jak powinien wyglądać prawdziwy bit wypluwany ustami. W finale zmierzyli się Jim oraz Somal. Jak już wcześniej pisałem – wygrał ten drugi. Nagrodą była pula pieniędzy uzyskana z wpisowego na Freestyle. 10 złotych od każdego z uczestników. Rachunek jest prosty.

Po zakończeniu całej bitwy tłum zaczął skandować ksywkę autora „Kilku numerów o czymś”. Chwilę później pojawił się; wspomagany przez DJską połowę duetu Returners. Koncert był potężną dawką energii! Małpa wspierany przez Jinx’a „rozpieprzył system”. Taka energia zdarza się w przypadku koncertów Ostrego. Mogę chyba śmiało powiedzieć, że Toruński raper przebił swoim występem Łodzianina. Nie ograniczył się do zagrania track’ów ze swojego solo. Zagrał numery z Proximite a sam koncert był urozmaicony o wstawki znane z klasycznych polskich numerów. Było dużo zabawy z publiką, świetny dialog. Dużo zajawki i jeszcze więcej miłości do Hip-Hop’u. Jeden z najlepszych polskich koncertów na jakich byłem. Nie mam zdjęć, filmików z koncertu. Za dobrze się bawiłem żeby o tym myśleć. To chyba tyle jeżeli chodzi o oficjalną część zabawy. Później zeszliśmy do głębokiego podziemia...

Nie było to jakoś specjalnie zaplanowane. Okazało się, że w piwnicy lokalu „Zebra” zlokalizowane jest studio nagrań. Zeszliśmy tam niewielką grupką, samo pomieszczenie również było niewielkie, całe zastawione sprzętem i piwami, zadymione, przepełnione hałasem i rapem. Zrobił się z tego spotkania mały jam. Panowie dali Freestyle, ja uderzałem w MPC. Generalnie i im i mi wychodziło to delikatnie mówiąc średnio, ale może było to spowodowane nadmiarem złocistego napoju? Jak teraz oglądam filmik z tego spotkania, to faktycznie śmiesznie to wygląda, ale liczy się fakt iż nikomu uśmiech z twarzy nie znikał ani na chwilę. Teraz też mi nie znika jak widzę siebie kiwającego się nad bit maszyną.

Jakie wnioski? Bitwę O Gryfa wygrał Prawdziwy Hip-Hop! Nie ważne czy mieszka się w centrum milionowego miasta czy w kilkutysięcznej miejscowości. Nie ma żadnych granic. Podczas koncertu Małpy poczułem się z całą hip-hop kulturą jeszcze bardziej związany, duma z tego powodu mnie rozwaliła jeszcze bardziej niż dotychczas. Bitwa była słaba? Tak, ale co z tego skoro ludzie świetnie się bawili, zdarli gardło na koncercie, wytworzyli niepowtarzalny klimat Mała miejscowość? Mały średnio wyglądający lokal? Pewnie, że mały lokal, ale wypełniony w 100% ludźmi z wielkimi sercami do rapu. Nie było tam osób przypadkowych. Zaznacz Tczew na hip-hopowej mapie polski. Organizatorzy spisali się na 6+. Wielki szacunek za ogarnięcie.
Dużo się nauczyłem przez ten weekend. Znów inaczej zacząłem patrzeć na Hip-Hop. Nie ważne jak wyglądasz, ile masz lat, skąd pochodzisz. Ważne jest to co potrafisz, i to jest prawdziwa idea Hip-Hop’u. Łap za mikrofon, farby, decki albo rozkładaj matę i tańcz. Jesteś dobry/dobra? To pokaż to. Jedna Miłość!

PS. Wiecie, że w Tczewie mają pisuary i kranem? Od razu można umyć ręce nie zmieniając drastycznie położenia. Dobra opcja.

Brak komentarzy: